Bangkok – here we are :)

Naszą podroż zaczęliśmy w Bangkoku – stolicy Tajlandii. Nie był to główny cel naszej podróży, więc poświęciliśmy mu tylko 2 dni. To za mało by zobaczyć wszystko co się chciało, ale dla nas wystarczająco by chcieć jechać dalej, żeby jak najmniej odwlekać wyjazd na wyspy. Bangkok zapamiętamy na pewno, bo to bardzo charakterystyczne, tętniące życiem turystyczne miasto.

Wylot mieliśmy z Warszawy z godzinną przesiadką w Moskwie. Jeszcze zanim wylecieliśmy z Warszawy mieliśmy opóźnienie i wiedzieliśmy, że może być ciężko zdążyć na drugi samolot. Na domiar złego, w Moskwie była ogromna śnieżyca, przez która samolot nie mógł wylądować i w momencie w którym wpuszczano już ludzi na pokład samolotu do Bangkoku my dalej fruwaliśmy sobie nad moskiewskimi chmurami. Na szczęście pilot zdecydował się lądować zostawiając nam dosłownie 15 minut na przesiadkę. Odlot był z tego samego terminalu, więc była to tylko kwestia przejścia „kilku” bramek, odprawy celnej, paszportowej, kontroli bagażu. Wydawało nam się, że nie zdążymy, bo na każdym kroku mówiono nam „biegiem!”. Zostało nam 5 minut do zamknięcia naszej bramki, a ona znajdowała się na samym końcu. Na szczęście się udało! 🙂 Byliśmy ostatnimi, którzy wsiedli do samolotu 🙂 Martwiliśmy się tylko czy nasz bagaż też zdążył się „przesiąść”, ale już po wylądowaniu okazało się, że nie. W podręcznym bagażu nie mieliśmy za wiele rzeczy na przebranie, ani tym bardziej kosmetyków. Walizka dotarła do naszego hotelu następnego dnia po południu.

Tak zaczęła się nasza przygoda z Azją, podróżując coraz dalej mieliśmy przygód coraz więcej… ale o tym w następnych postach.

Czas w Bangkoku poświeciliśmy na zwiedzenie:

Wielki Pałac Królewski – odwiedzając świątynie należy pamiętać o stroju. Zachowując szacunek dla kultury tajskiej, króla i ich wierzeń -> zero shortów, zero gołych ramion. Dla nas było to trochę problematyczne, ponieważ w związku z tym, że nasza walizka nie wylądowała razem z nami, nie mogliśmy przebierać w ubraniach. Mieliśmy na sobie tylko to w czym wylądowaliśmy – krótkie spodenki 🙂 Ale i na to tajowie znaleźli rozwiązanie – wypożyczalnia długich spódnic dla pań, długich spodni dla panów. Wypożyczalnia znajduję się tuż przy kasach z biletami, a wypożyczenie jest za darmo.

Leżący budda

img_0068

Koh San Road– najsłynniejsza ulica, na której można kupić dużo i zobaczyć jeszcze więcej. Studia tatuażu oferujące turystom tajskie wzorki i nie tylko, stragany na których możemy kupić prócz ciuchów z lokalnymi zdobieniami np. „oryginalne” męskie bokserki Calvin Klein czy Hugo Boss. Jeśli ktoś chciałby posiadać legitymacje FBI czy dyplom jakiejś uczelni to oczywiście też jest to do zrobienia. Potrzebujesz zrobić pranie? Nie ma sprawy. Za wypranie 1 kg ciuchów trzeba zapłacić około 60 batów (ok. 7 zł). Restauracje, bary, a także wózeczki ze street foodem pozwalają na kulinarne zatopienie się w Tajlandii. Ogólnie na tej ulicy życie zaczyna się po zmroku i jest to naprawdę duża impreza. Rano wszystko wygląda zupełnie inaczej- jakby nie to samo miejsce.

Pat Pong market – miejsce dobre na shopping, bo straganów całe mnóstwo 🙂 Jest w czym wybierać zwłaszcza, że tajlandzkie wyroby są bajecznie kolorowe. Ceny dużo wyższe niż np. na Koh San Road. Jeśli ktoś byłby zainteresowany „ping pong show”- idealne miejsce 😛 Dziewczyny, na każdym rogu oferują tu swoje usługi.

Chinatown – w terminie naszej wycieczki w Tajlandii był obchodzony Chiński Nowy Rok. Mieliśmy okazję zobaczyć jak inna kultura świętuje i wita nowy rok.

Ciekawą i nową dla nas rzeczą, którą zobaczyliśmy pierwszy raz w Tajlandii były tablice „take your shoes off” przed wejściem do świątyni, sklepu czy biura. Tradycją, lub nawet obowiązkiem jest ściąganie butów przed wejściem do czyjegoś domu.

20170203_183545

Tajowie są teraz w trakcie rocznej żałoby po śmierci króla- Bhumibola Adulyadeja, dlatego większość z nich chodzi ubrana na czarno. Na ulicach, biurach, dworcach i ogólnie mówiąc miejscach publicznych wiszą wielkie portrety króla przyozdobione kwiatami. Mimo tego, Tajlandia nie bez powodu nazywana jest krainą uśmiechu. Tajowie są bardzo pomocni, uśmiechnięci i pogodni. Nas osobiście dwa razy „uratowali”, kiedy nie mieliśmy jak wrócić do hotelu (bo autobusy już nie kursowały, a taksi było niedostępne) lub gdy groziło nam spóźnienie się na pociąg – zaoferowali darmowa podwózkę.

Spotkały nas też inne ciekawe sytuacje. Chcieliśmy dojechać do informacji turystycznej w celu kupienia biletów na autobus do Kanchanaburi i stwierdziliśmy, że dojedziemy tuk tukiem (popularny środek transportu w Bagkoku). Wzięliśmy jeden z żółtymi tablicami (czyli niby oficjalny) i pokazaliśmy na mapie gdzie chcemy jechać. W połowie drogi zorientowaliśmy się, że chyba nie jedziemy w dobrym kierunku, aż w pewnym momencie kierowca się zatrzymał i mówi łamanym angielskim, że to tutaj. Sprawdziliśmy na internecie i okazało się, że jesteśmy w innym miejscu. Pokazujemy więc jeszcze raz gdzie chcemy dojechać, ale kierowca upiera się, że to dokładnie to samo miejsce. Było to inne „biuro informacji turystycznej” tylko prywatne. Tam też oczywiście sprzedawali bilety, tylko z ogromną prowizją. Na szczęście przyszedł dobry człowiek i powiedział coś po tajsku do kierowcy, a ten zawiózł nas gdzie miał. Później doczytaliśmy, że to ich częsta praktyka, bo za każdą taką wizytę dostają bony paliwowe i dodatki pieniężne. Więc jak kiedyś jadąc tuk tukiem kierowca zatrzyma się pod sklepem z garniturami, biurem turystycznym albo czymś podobnym, można być pewnym, że ma z tego jakiś profit 🙂

img_9914

Pobyt wspominamy z uśmiechem na ustach i tęsknotą do tajskiego jedzenia 🙂

Z tego miejsca pozdrawiamy Marcina z Sonia i Liwia, Dorotę, Mirka, Monikę i Tomka z którymi czadowo spędziliśmy czas w Bangkoku. Liczymy na powtórkę 😀 Na zdrowie!

received_1313193162094700

Dodaj komentarz